wtorek, 22 października 2019

Stojąc w miejscu

Okres oczekiwania aż sąd rozpatrzy sprawę pozytywnie i uda się w dokumentach w końcu uregulować jakiej płci faktycznie jesteśmy potrafi ciągnąć się nie miłosiernie. Można przy tym mieć jeszcze pecha i wisieć w powietrzu nie mogąc znaleźć stałego zatrudnienia, lub zwyczajnie wpaść w dołka głębokiego niczym rów mariański.

Sama w takim zawieszeniu znajdowałam się dość długo i w miarę udało mi się to przetrwać bezboleśnie. Zwłaszcza ten dołek całkiem skutecznie zakopałam, dzięki czemu przetrwanie tego czasu nie było strasznie trudne.

W tym czasie zamiast zamykać się w sobie i cierpieć w milczeniu jaki to świat jest niesprawiedliwy, postawiłam na samorozwój. Znalazłam sobie liczne zajęcia, które pozwoliły mi oderwać się od poczucia stania w miejscu i które nie pozwoliły mi zniknąć dla świata. Dzięki kilku nowym pasją poznałam ludzi, a nawet czasem udało się coś zarobić. Bo zamknięcie się w sobie i życie tylko jednym tematem z pewnością by mnie wyniszczyło.

Oczywiście nawet najbardziej wciągająca pasja nie zawsze potrafi pomóc dlatego też warto budować sobie jakieś znajomości i od czasu do czasu, gdy wszystko przytłacza wyrwać się z tego błędnego koła i spotkać z kimś pozytywnym. Oderwać myśli od prawnych absurdów, psychologów, czy lekarzy specjalistów z którymi kontakt kończy się kacem intelektualnym i zadawaniem sobie pytań "czy to aby z pewnością specjaliści?".

Właściwie to jedną z moich ulubionych metod rozładowywania tego całego stresu jest w czasie różnych spotkań ze znajomych sprowadzanie tych wszystkich stresujących i męczących sytuacji do anegdot, które oni odbierają pół żartem a pół serio. Aczkolwiek możliwość żartowania sobie z tego wymaga obecności osób które są naprawdę mi bliskie w innym wypadku zazwyczaj nikt nie łapie dowcipu, a i frustrację potrafią pogłębić.

Stojąc w miejscu i czekając najlepsze co można zrobić to... krok w innym kierunku. Jest wiele ścieżek i jak na jednej na razie nie możemy zrobić kroku, to siedzenie na niej i płacz nie przyniesie niczego dobrego. Jest sporo możliwości samorozwojowych, grup w których można poznawać ludzi, a już w dobie internetu i tak niesamowitych ułatwień w podróży nie jesteśmy skazani tylko na swoją najbliższą okolice. Nie stójmy w miejscu! Szukajmy możliwości!  A co jest najlepsze to nie dotyczy tylko osób transpłciowych bo każdy może to zastosować w swoim życiu.


sobota, 28 września 2019

Nie wierzę

Temat tego wpisu podsunęła mi moja partnerka i na dobrą sprawę, aż dziwne że sama na to nie wpadłam. Doskonale pamiętam jak to było ze mną po moim wyjściu z szafy, a i nie raz ani nie dwa słuchałam podobne historie od swoich znajomych.

No bo skoro miałaś faceta w przeszłości, to z pewnością nie jesteś lesbijką. Swoją drogą coś strasznie dużo o lesbijkach piszę ostatnio, ale w tym wypadku to tylko punkt wyjścia. Tak czy siak coś podobnego słyszałam gdy wyszłam z szafy jako osoba transseksualna: nie wierzę, głupi kawał itp. itd.

Zastanawiające jest że cispłciowy heteryk nie musi niczego udowadniać. Zresztą już widzę oczami wyobraźni reakcje na: nie wierzę, że jesteś hetero widziałem jak tulisz mężczyznę/kobietę (zależnie od płci niepotrzebne skreślić). Absurdalne, co? Mało kto bierze pod uwagę, że w naszym tęczowym światku często gęsto komplikujemy sobie sprawy z różnych powodów. Strach zazwyczaj jest głównym powodem.

Znam wiele lesbijek i gejów, którzy przez lata dusili się w związkach hetero z różnych przyczyn jednak te związki nie wytrzymały i "zew natury" wziął górę. Czasem mieszkając w małej miejscowości boimy się reakcji znajomych, czasem nie chcemy zawieść oczekiwań rodziny (a jakby nie patrzeć oczekiwania, że rodzice będą mieć wnuka bywają dość przytłaczające). A czasem zwyczajnie mamy nadzieję, że wchodząc w jakąś relacje lub żyjąc nie zgodnie z sobą wyjdziemy "z tego problemu".

Wiele osób które dziś określa stricte jako hetero i cispłciowe miały w swoim życiu jakieś eksperymenty, czy to niewinny pocałunek, pieczoty, pójście na całość, albo przymierzenie sukienki/spodni. No dobra z tymi spodniami trochę przesadziłam, bo kobieta w spodniach jakoś specjalnego wrażenia w dzisiejszych czasach nie robi w odróżnieniu od mężczyzny w sukience... Wracając jednak do sedna, te osoby nie muszą udowadniać że są hetero, czy też cis mimo tych kilku eksperymentów. Dlaczego w takim razie my musimy?

Tfu przepraszam my nie musimy udowadniać. Prawda jest taka, że to właśnie nasi znajomi często wywierają na nas presję swoimi pytaniami, czy też stwierdzeniami. No bo skoro miałaś/eś partnera/kę to z pewnością jesteś hetero. Ciekawe, że od razu się neguje iż taka osoba może być bi... Biszkopty nie martwcie się, istniejecie i biseksualizm nie jest wymysłem. Jak ciężko pogodzić się osobą trzecim z upodobaniami innych i jak bardzo chcą wszystko sprowadzić do własnej bezpiecznej i łatwo zrozumiałej przestrzeni. "Jak by zakręcił się obok ciebie facet z pewnością byś ją zostawiła", czy trzeba więcej słów, niż te zawarte w tym cytacie?

Ile rodzin udaje, że temat homoseksualizmu czy transseksualizmu w ich rodzinie to tylko coś chwilowego i tak naprawdę za parę lat wszystko się zmieni na tą prostą i przyjętą dla nich normę. Ilu znajomych nie potrafiąc przyjąć do siebie sytuacji stara się swatać nas nie zgodnie z naszymi odczuciami... Owszem często takie sytuacje kończą się jako faza przejściowa w okresie dojrzewania. Jednak jeszcze częściej fakt jest faktem... nie zmieni się tego, a najwyżej skrzywdzi. A te krzywdy niestety potrafią skończyć się tragicznie.

poniedziałek, 23 września 2019

Ts w świecie les cz2

Tak ostro było w ostatnim wpisie, ale każda moneta ma dwie strony więc dziś rzucę okiem na tą drugą. Pozytywną. Przyznaje się bez bicia, że negatywne doświadczenia zapadają w pamięć znacznie mocniej niż te dobre, ale na szczęście tych dobrych mam dostatecznie dużo by móc stwierdzić - lesbijka najlepszą przyjaciółką transpłciowej kobiety.

Tak jak zawsze wszystko opieram na własnych doświadczeniach i jak zawsze podkreślę, że ile ludzi tyle historii. Zacznę od tego, że rok temu można było zobaczyć zdjęcia ze mną na pewnej wystawie foto. Tekst zapraszający do zwiedzania tego wydarzenia napisała moja dobra znajoma lesbijka. Pamiętam jak przy kawie siedziałyśmy i rozmawiając próbowała wejść w mój świat by przedstawić mnie w interesujący sposób w przygotowywanym tekście. Do dziś uważam, że to jedna z najgłębszych ocen mojej osoby jakie miałam w swoich dłoniach. Dzięki swojej otwartości potrafiła wejść głębiej w moją osobowość niż nie jeden psycholog z którym się użerałam.

Jeden z moich wpisów "Miłość, czy przyjaźń" również był zainspirowany przez moją koleżankę lesbijkę. Przede wszystkim przez "miętę' jaką do siebie czułyśmy, ale stwierdziłyśmy że wchodzenie w coś więcej zniszczyło by naszą przyjaźń, która jest dla nas znacznie ważniejsza. Przyjaźń trwa do dziś, a darmowe minuty uznaje za błogosławieństwo bo rachunki za telefon puściły by mnie z torbami. Zresztą uważam, że każda transpłciowa kobieta powinna mieć cispłciową koleżankę. Nie ważne czy les czy hetero, po prostu ona szczerze powie co myśli i nie będzie mieć problemów by pomóc z jakimiś drobnymi babskimi problemami z jakimi możemy się zderzyć.

Kolejna sprawa... pisałam o licznych atakach ze strony lesbijek, ale to właśnie inne les stają w naszej obronie, gdy ich koleżanki ponosi. Wiele z nich doskonale rozumie o co walczy tęcza i że takie zachowanie to negowanie tego o co wszyscy w tej kolorowej części społeczności walczymy. No i wbrew pozorom wcale nie jest nie możliwe znalezienie partnerki, nie jestem jedyną w kraju transkobietą w związku z ciskobietą. I najczęściej wytykane "problemy", czyli współżycie dla dwojga dorosłych, umiejących ze sobą rozmawiać osób przestają być problemem.

Zresztą moja partnerka zdrowo się uśmiała, gdy powiedziałam jej że moja fizjonomia przeszkadzała praktycznie każdej lesbijce z która się spotykałam. "A czego się spodziewały umawiając się z tobą? I przecież to tylko przejściowe", zresztą raz lepiej, a raz gorzej jednak zawsze stara się mnie wspierać w leczeniu. Tak więc da się... I te lesbijki wcale nie są dla nas takie złe, bo każda moneta ma dwie strony i nie ma co się zamykać bo parę osób było wobec nas nie fajnych.

poniedziałek, 16 września 2019

Ts w świecie les

Ostatnio rozmawiałam ze znajomą amerykanką, która związała się z transseksualną kobietą i jak tylko podzieliła się ze mną ową nowiną postanowiłam poruszyć temat kobiet transseksualnych w amerykańskim środowisku les. I muszę powiedzieć, że różnice uderzyły mnie w twarz z siłą bolidu wyścigowego rozbijającego się o mur.

Kobieta to kobieta, nie ważne ts czy cis, oczywiście zdarzają się osoby które mają inne podejście jednak jest ich coraz mniej. I gdy mi to powiedziała... przyznaje szczęka mi nieco opadła. Parę lat temu w serialu s-f "Sense8" był poruszony wątek transseksualnej lesbijki i sposób w jaki była traktowana bardzo mi przypominał nasze rodzime realia. A tu zonk... postęp nastąpił.

Bo jak już wspomniałam na naszym podwórku nie wygląda to zbyt ciekawie. Bardzo wiele lesbijek dokucza, żeby nie powiedzieć wprost atakuje swoje transseksualne koleżanki. Sama nie raz i nie dwa dowiadywałam się, że jestem "facetem z dorobionymi cyckami". Zresztą ruch feministyczny też potrafi być wobec nas dość... brutalny.

Nawet te pozytywnie nastawione mają swoje ale... Coś na zasadzie: jesteś fajną koleżanką, ale nie mogła bym być z tobą. I nawet od czasu do czasu któraś powie prosto w twarz z jakiego powodu, jednak nie jest to zbyt częste (no bo chodzi o srs) może ze strachu przed urażeniem - nie wiem i nie wnikam. Tak więc dobra koleżanka, ale nigdy partnerka.

Pamiętam jak nie tak dawno temu poświęcałam dużo czasu pewnej nie wiele młodszej od siebie kobiecie i ta postanowiła zerwać ze mną kontakt ponieważ jej koleżanki lesbijki stwierdziły, że woli facetów bo się ze mną zadaje. Szczerze powiedziawszy zatkało mnie i nie wiedziałam jak na to zareagować. Jednak tak właśnie wygląda ta tolerancja u nas... Nawet w tęczy są normy z których lepiej się nie wyłamywać by nie zostać zaatakowanym.

I na dobrą sprawę będąc transseksualną kobietą i lesbijką najlepiej sobie szukać partnerki spoza środowiska. Nie przejmującej się opiniami, bo niestety w samym środowisku nie jest łatwo o taką osobę, ba jest to nadal hermetyczny klub dla kobiet które urodziły się z cipką. Chociaż postęp powoli nastąpi, bo świat nie lubi stagnacji i myślę, że wcześniej czy później kobiety uznają nas... za kobiety nie tylko gdy będzie to dla nich wygodne.

czwartek, 1 sierpnia 2019

Zasady gry

Należy zacząć od tego, że nie zawsze funkcjonowałam w swojej płci odczuwalnej. Przez lata żyłam jako mężczyzna i starałam się dopasować do tej roli na różne sposoby - niestety z marnym skutkiem. Ale żyłam przez ponad 20 lat jako on, miałam partnerkę, dość liczną grupę znajomych i ogólnie gdybyście się na mnie natknęli na ulicy, to waszą pierwszą myślą by było - miły chłopak.

Było dobrze, było źle jednak zawsze to jakoś było. Aż pewnego dnia miałam dość - dość udawania i uciekania od prawdziwej siebie. Zmęczenie ciągłym dopasowywaniem się do roli, której nawet za bardzo nie rozumiałam było tak duże, że nie widziałam żadnego wyjścia z tej sytuacji. Na szczęście w internecie poznałam ludzi podobnych sobie, zaczęłam chodzić na spotkania i powoli bardziej wgryzać się w problem, a co za tym idzie rozumieć lepiej siebie.

I w końcu przychodzi dzień kiedy trzeba wyjść z tej przysłowiowej szafy i o ile gej, czy lesbijka mogą próbować się chować przez całe życie to osoba transseksualna zaczynająca korektę płci nie da rady ukrywać wiecznie zmian zachodzących w jej ciele. Coming out jest w naszym wypadku czymś nieuniknionym i nagle zasady gry w życie ulegają drastycznej zmianie, a wcale nie jest łatwo się w tym wszystkim odnaleźć.

Bliscy zaczynają znikać z naszego życia nie potrafiąc zrozumieć naszej decyzji, najgorzej że właśnie wtedy potrzebujemy ich najbardziej. Od znajomych których znaliśmy przez wiele lat często słyszymy słowa, które wbijają się w serce jak igły w poduszkę krawiecką.

W pracy o ile się ją ma trzeba wytrzymywać docinki, bo trzeba mieć dużo szczęścia by ekipa współpracowników okazała się otwarta. A jeśli nie ma się pracy i szuka jej... trzeba być przygotowanym na wielki stos odrzuconych podań, na rozmowy kwalifikacyjne na których można spotkać się z pytaniami godzącymi w godność. Bo nagle okazuje się, że ważniejsze od doświadczenia jest to co się ma między nogami.

Prozaiczne codzienne czynności potrafią stać się problemami nie z tej ziemi. Ciągły strach, wyzwiska i brak zrozumienia które spotykają nas również z naszego własnego tęczowego środowiska. Zasady gry zmieniają się tak drastycznie, że wielu z nas nie jest sobie z tym poradzić. A szukając pomocy spotykamy tylko więcej tego samego, chociaż czasem udaje się trafić na kogoś wyjątkowego. Kogoś kto razem z nami bierze udział w tej grze i mając już doświadczenie w tym wszystkim powoli pokazuje jak sobie z tym wszystkim poradzić.

Nie jest łatwo być osobą transseksualną, to ciągła walka z rzeczywistością i nie raz nie dwa upada się szukając czegoś co da nam siły by wstać i walczyć dalej. Najgorzej, że tak mało wsparcia udzielamy sobie nawzajem, zawiść i liczne toksyczne zachowania to niestety norma. Ale na szczęście są osoby które zawsze chętnie wyciągają pomocną dłoń. Które swoją energią zarażają innych i pobudzają do działania, nie ma takich osób zbyt wiele jednak i nasze środowisko nie jest zbyt duże więc łatwo na nie trafić. I po zetknięciu z kimś takim życie staje się może nie łatwe, ale z pewnością łatwiejsze do przełknięcia.

Wpis dedykuje pamięci Uli. Byłaś właśnie taką osobą.

poniedziałek, 22 lipca 2019

Pytania, których się nie zadaje

Nie będę się rozpisywała o wydarzeniach w czasie Marszu Równości w Białymstoku. To co napisałam na Fb wystarcza, a temat wyczerpują już osoby które brały udział w samym marszu. Dziś zajmę się tematem pytań które wydają się zwykłymi, a dla osoby transseksualnej są to pytania śmierci.

Doskonale sobie zdaje sprawę z tego jak wiele zainteresowania wzbudzam swoim problemem z tożsamością płciową. Odpowiadałam na wiele pytań związanych z moim życiem i leczeniem, jednak nie każde pytanie powinno się zadawać. Wiele z nich potrafi zranić, a jeszcze inne zwyczajnie wchodzą zbyt głęboko w życie.

Najczęściej pada pytanie o dead name, czyli imię sprzed rozpoczęcia leczenia. Nie jest to mile widziane i jeśli ktoś już podaje Ci swoje stare imię, to możesz czuć się wyróżniony. To objaw bardzo dużego zaufania, zwłaszcza że nie raz i nie dwa zdarzało mi się, że ktoś ze znajomych celowo lub przypadkiem je wypaplał. Nie po to poświęcamy swoje zdrowie psychiczne, pieniądze i kawał życia by żyć w cieniu płci którą skorygowaliśmy.

"A tak właściwie to jak uprawiasz sex", takim pytaniem zostałam kiedyś poczęstowana przez panią z okienka na poczcie. Był to zresztą moment w którym dotarło do mnie, że zmiany jakie wprowadzają hormony są już dość duże, bo musiałam tłumaczyć na poczcie, że osoba na zdjęciu w dowodzie osobistym to ja. Pytania o życie intymne nie są grzeczne, ogólnie włażenie komukolwiek do łóżka nie jest zbyt miło widziane przez kogokolwiek.

Zdjęcia sprzed leczenia, to tak samo jak dead name sprawa zaufania i jak już wspominałam nie po to korygujemy płeć by wracać do tego co było. Tak więc pytania o wygląd i prośby o zdjęcie sprzed leczenia można też spokojnie uznać za gafę w kontakcie z osobą transpłciową. Zresztą tak samo nie wypada pytać o zabiegi jakim się już poddaliśmy. Owszem jeśli kogoś wpuszczam głębiej w swój świat informuje tą osobę o tym że przechodzę leczenie.

Jednak taka informacja nie oznacza, że mam ochotę zagłębiać się w meandry wszystkich zabiegów jakie przeszłam. Owszem zdarza mi się czasem wejść głębiej w temat, ale to czy jestem po operacji i co mam między nogami to stanowczo tylko moja sprawa. No ewentualnie jeszcze mojej partnerki, ale jak mówiłam o życie intymne też się nie ma co pytać. Tak więc to ile i jakich operacji mamy za sobą to tylko nasza sprawa i też nie widzę powodu by o to pytać.

Oczywiście jak zawsze mówię o tym co irytuje, lub denerwuje mnie. Tak więc nie koniecznie innych może denerwować to samo. Tak więc jeśli zadacie już jakieś pytanie i w odpowiedzi usłyszycie "odpuść", to odpuście. Nie ma sensu psuć relacji ze znajomymi tylko z chęci zaspokojenia ciekawości.

czwartek, 11 lipca 2019

A czy?

Czy osoby transseksualne wchodzą w związki ze sobą. Takim pytaniem i tematem na nowy wpis zostałam uraczone przez moją partnerkę. Przy okazji przypomniało mi się, że w przeszłości już to pytanie zadawano mi kilka razy, więc rzucę się w wir wspomnień i swoich doświadczeń by coś niecoś o tym powiedzieć z mojego punktu widzenia.

Czy istnieją takie związki? Oczywiście, że tak. Sama w takowym byłam i choć nie trwał zbyt długo, to jest on faktem który zapadł w mojej pamięci. Inna sprawa jak często są to związki szczęśliwe... Bo w sumie nie znam zbyt wielu par transseksualnych których uczucie przetrwało naprawdę długo. A co do tych które znam, kontakt się poluzował i nie jestem pewna czy dalej uczucie kwitnie.

Jest trochę plusów przemawiających na rzecz takich związków, jak chociażby zrozumienie problemu z jakim obie darzące się uczuciem osoby muszą walczyć. Przyznaje się bez bicia, że gdy opowiadam o czymś co jest dla mnie przykre w codzienności i spotykam u ukochanej osoby niezrozumienie... to czuje się jakbym dostała surowym zepsutym tuńczykiem w twarz. Oczywiście jak już wiele razy wspominałam ile ludzi tyle historii, ale przy innej osobie transseksualnej mogę liczyć na zrozumienie nawet jeśli ona/on tego tak źle nie odbiera.

Niestety te problemy to... problem. Niby jest zrozumienie, ale nagle okazuje się że te problemy się nawarstwiają i w tym samym momencie obie strony potrzebują podobnego wsparcia i obie strony nie są w stanie sobie  tego zapewnić. Z drugiej strony odpada problem ze znajomymi. Ile razy spotykałam się ze strachem partnera/ki na reakcje ich znajomych i bliskich. Dla niektórych osób które wybrały życie w ukryciu może to nie jest problem, ale dla mnie jest. Nie potrafię się ukrywać. Jestem kim jestem i jestem dumna z tego, że udało mi się pokonać wszystkie przeszkody na mojej drodze. A już ukrywanie uczuć jakimi darzę moją drugą połówkę... to dla mnie niezgodne z naturą.

Zrozumienie dysforii, o ile dziś to nie jest dla mnie wielki problem... to doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że dla wielu osób to ważne. Nagość stanowi dla nas problem i to nie mały, zresztą nagość jak nagość - kostiumu kąpielowego to ja do operacji nie założę. Ale jako, że mowa o związkach to sprawy łóżkowe potrafią być bardzo skomplikowane. W teorii sprawa powinna przestać być trudna przy drugiej osobie ts jednak... jednak zdarzyć się może, że któraś ze stron zechce by jego połówka weszła w role płci z którą się nie utożsamia.

Związki osób transseksualnych istnieją i nie są niczym niezwykłym, ja osobiście nie podchodzę zbyt optymistycznie do takich relacji. Jednak nie oznacza to, że wszystkie takie związki są skazane na porażkę. Wszystko zależy od ludzi dokładnie tak samo jak w każdym innym związku. Więc zakończę ten wpis cytatem z piosenki zespołu Kult: Łączmy się w pary kochajmy się.

poniedziałek, 8 lipca 2019

Ciałopozytywność, a transseksualizm

Kilka dni temu "Okiem Panny Lumy" miało swoje pierwsze urodziny. Nie spodziewałam się, że będę was męczyć swoimi tekstami aż cały rok.  Cieszę się, że jesteście ze mną tak długi czas i  mam nadzieję, że będziecie towarzyszyć dalej.

Z okazji tego wspólnego roku postanowiłam wrócić do tematu bodypositive, jeśli ktoś nie wie o czym mowa to zapraszam do lektury jednego z pierwszych postów. I zacznę może od przypomnienia, że ruch ten to nie "promowanie otyłości", tylko zachęcanie by patrzeć na każde ciało z otwartym umysłem i bez wpędzania kogokolwiek w poczucie bycia gorszym z powodu jego wyglądu.

A jak się do tego ma transseksualizm? Odpowiem na swoim przykładzie, zresztą jak zawsze. Spojrzenie na siebie przychylnym okiem zajęło mi ładnych kilka lat i wymagało to pomocy kilku bliskich mi osób. Dziś jestem wysoką kobietą z lekką nadwagą i czuje się ze sobą świetnie, jeszcze kilka lat temu nawet, gdy brałam hormony często spotykałam się z docinkami na temat mojej niedowagi. Możecie mi wierzyć na słowo - wyglądałam jak śmierć, tylko mi kosę do ręki dać.

Tak czy siak o ile waga jest zazwyczaj pierwszą myślą jaka przychodzi po usłyszeniu terminu bodypositive, to ja bym chciała zająć się czymś trudniejszym. Dysforia. Ten mały demonik siedzący każdej osobie transpłciowej na ramieniu i przeszkadzający w życiu. Nie da się całkiem wygrać z dysforią - no może po operacji, ale tej jeszcze nie mam za sobą. Jednak można pokochać siebie.

Przez lata nie mogłam patrzeć na swoją sylwetkę, budowę twarzy, czy chociażby zarost który doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Hormony nieco pomogły, jednak tam gdzie wszyscy widzieli zachwyt nad moimi zmianami fizycznymi ja widziałam tylko... meh. Aż pewnego pięknego dnia przeglądając czeluście internetu wdałam się w dyskusje na temat wyglądu jednej zaczynającej leczenie dziewczyny i... widziałam jej potencjał. To jak może się zmienić.

I tak też doszłam do prostej konkluzji która bardzo mi ułatwiła życie, przestałam szukać zmian które zachodziły powoli i dla mnie były nie widoczne. Zaczęłam patrzeć na siebie z przyszłości, jaka będę i to bardzo mi pomogło. Owszem nie jestem po operacji, ale już widzę że będę miała ładny wzgórek i się z tego cieszę. Bo prawda jest taka, że bez tego kim byliśmy przed korektą, nie możemy być sobą dziś. I owszem kiedyś wstydziłam się i nie akceptowałam siebie tak bardzo, że spokojnie można było to uczucie nazwać nienawiścią. Jednak dziś...

Dziś mogła bym przytulić tego chłopaka którym byłam i podziękować za to jaki był. Bo właśnie dzięki temu ja jestem jaka jestem. Tylko dzięki fizycznym predyspozycją zmiany w moim ciele są takie i robią efekt wow. Owszem wolałabym się urodzić bez potrzeby wprowadzania tych zmian i myślę, że każda osoba transpłciowa przyznała by mi rację. Jednak warto popatrzeć na siebie przychylnie i pokochać się takim jakim się jest.

Na koniec przypomnę tylko, że na Fb stworzyłam stronę bloga. Możecie się przez nią ze mną kontaktować, zadawać pytania, dyskutować z innymi czytającymi mnie ludźmi i ogólnie pomagać w dalszym pisaniu. Zapraszam was na: Panna Luma

czwartek, 27 czerwca 2019

Wsparcie

I po raz kolejny rozpiszę się o czymś w teorii oczywistym, a w praktyce dla wielu mało zrozumiałym. Wspieranie się w związku to jedna z fundamentalnych spraw.

W wypadku osób transpłciowych tego wsparcia często potrzeba więcej z czego mało kto zdaje sobie tak w pełni sprawę. Hormony, czy też problemu z którymi musimy borykać w codzienności często nas przerastają.  Szukamy wtedy podpory w bliskich i niestety często o nią trudno.

Depresja w tej małej społeczności nie jest niczym niezwykłym. Zresztą sama mam z nią mniejszy, czasem większy problem. I właściwie nie ma się czemu dziwić, jak wspominałam jakiś czas temu nawet w tęczy społeczność transpłciowa nie jest zbyt przychylnie widziana.

Wsparcie jest dla nas tym czym woda dla ryb. Ciężko jest przetrwać nie czując, że możemy na kogoś liczyć. I nie koniecznie liczyć na zrozumienie, ale po prostu wysłuchanie i zwykłe "jestem z tobą przetrwamy to". Bo zrozumieć z czym się borykamy nie jest łatwo i wymaganie tego od osoby która nie boryka się z naszym promblem... nie jest zbyt mądre.

Tak więc jeśli się przyjaźnisz z osobą transpłciową, albo jesteś z nią w związku nie bagatelizuj. Jesteś dla takiej osoby kimś na kim polega i gdy zaczyna mówić o swoich problemach, które mogą wydawać się śmieszne to słuchaj i wspieraj. A ataki depresji chociaż dla wielu to coś co nie istnieje dzięki poświęconej uwadze i kilku ciepłym słową mogą być łatwiejsze do przetrwania.

Na koniec tego wpisu pragnę wszystkich zaprosić do polubienia i obserwowania strony na FB poświęconej blogowi.
https://www.facebook.com/Panna-Luma-489727118237813/

poniedziałek, 3 czerwca 2019

Miesiąc Dumy

Nadszedł czerwiec miesiąc ciepła, a dla uczniów ostatnich dni w szkole. Natomiast dla tęczowej społeczności jest to tzw. miesiąc dumy. W USA z kraju w którym powstała ta tradycja to okres licznych parad równości, oraz (użyje teraz specjalnie tego słowa) dumnego OBNOSZENIA się ze swoją orientacją seksualną, czy tożsamością płciową.

Czerwiec nie jest miesiącem wybranym kompletnie z czapy, to dla Amerykańskiego środowiska LGBT ważny symbol. W czerwcu 1969 roku w gejowskim pubie o nazwie Stonewall w Nowym Jorku wybuchły zamieszki które obudziły społeczność nie tylko w USA i rozpoczęły długą walkę o równość. I właśnie z tego powodu czerwiec jest w tym kraju czasem wzmożonym dla wszelkich tęczowych festiwali i parad. Zresztą nawet w Polsce, Warszawska Parada Równości odbywa się właśnie w czerwcu.

Niestety sam Miesiąc Dumy jako taki nie jest jakimś ważnym wydarzeniem dla Polaków. Oczywiście są liczne imprezy, oraz można wśród fundacji zobaczyć w tym czasie wzmożone działania. Jednak wśród szarych przedstawicieli naszej społeczności jest z tym różnie. Nie jest to miesiąc zwiększonej ilości wyjść z szafy, czy miesiąc w którym jakoś odważniej mówimy o swoich problemach. Właściwie mam wrażenie, że poza Warszawską paradą równości to u nas cała ta tęczowa tradycja istnieje głównie na papierze.

I mówiąc o papierze mam na myśli artykuły w różnych LGBT frendly gazetach, czy portalach oraz tych stricte prowadzonych przez nas dla nas. Wynika to najprawdopodobniej z naszej mentalności: co ludzie powiedzą. Znam strach wypływający z tych słów, ponieważ dawno temu ta trucizna zatruwała i mnie. Dziś kiedy jestem po swoim wyjściu z szafy (żeby było śmieszniej dokonałam go właśnie w czerwcu), wiem że ukrycie choć może i bezpieczne to nie prowadzi do żadnych realnych zmian.

Czerwiec to wspaniały ciepły miesiąc idealny by wyjść z dumą ze swoją dziewczyną, czy chłopakiem na spacer. Spacer, albo pierwszy raz na paradę i pójść wraz z całą rzeszą ludźmi po równość. Bo o ile nie koniecznie codziennie można mieć odwagę by wyjść za rękę z domu, to właśnie jest świetna okazja do tego bo tłum jest bezpieczniejszy. Fundacje oczywiście coś tam robią na naszą rzecz chociaż tak naprawdę nasze prawa jeszcze długi czas będą tylko politycznymi narzędziami. Więc warto z dumą wyjść i pokazać, że nie jest nas mało i nasz głos się liczy.

wtorek, 28 maja 2019

Czy nosisz koronkowe majtki?

Absurdy, w naszym kraju jest ich pełno. Co ja mówię (tfu piszę) absurdów nie brakuje na całym świecie, ale mnie dziś interesują przede wszystkim różne absurdy związane z procedurą korekty płci. Niektóre z tych przykładów nie są z nią związane jako takie same w sobie, tylko to prywatne rekcje i przekonania ludzi którzy nas przez te procedury przeprowadzają.

Oczywiście najbardziej znanym absurdem jest pozywanie swoich rodziców w ramach prawnej procedury uzgodnienia tożsamości płciowej. Że niby przy narodzinach źle płeć określono... Zaczynam od tego z paru powodów. Po pierwsze pozwanie swoich rodziców prowadzi do rozlicznych rozłamów w rodzinach, oraz często zatrzymuje sprawę w martwym punkcie. Gdy nietolerancyjni rodzice stają okoniem i nie zamierzają pomóc swojemu dziecku wyjść z koszmaru.

No i to złe określenie płci przy narodzinach... od razu mam w wyobraźni niemowlę przychodzące na świat z tabliczką "Jestem osobą transpłciową, nie określajcie mojej płci". Żeby było zabawniej jeśli dana osoba nie ma rodziców/opiekunów to jest wyznaczany przedstawiciel tychże. I to tyle jeśli chodzi o wolność wyboru i podejmowanie decyzji o sobie bez ingerencji państwa.

Diagnozowanie... Oj temat nie wyczerpanych absurdów, głupot, tragedii. Ile lekarzy tyle historii tutaj nie ma jednego utartego scenariusza. Chociaż mogę śmiało napisać, że mamy bardzo uznanego specjalistę w kraju, który przez długi czas miał zwyczaj i nie jestem pewna czy dalej takowego zwyczaju nie ma, by przepisywać hormony bez żadnych badań. Ot dostajesz receptę w rękę i w gratisie do niego stwierdzenie - tylko zacznij brać po zrobieniu badań.

Zresztą to jeszcze nic wielkiego gorzej, gdy dochodzi do zdiagnozowania przez psychologa. Najmniejszy problem, gdy trafiamy na kogoś zadającego bzdurne pytania o to jaką nosimy bieliznę. Tacy zadają liczne bzdurne pytania, używają przestarzałych testów do postawienia diagnozy, ale jednak ją stawiają. Zdarzają się też przypadki... beznadziejne. Idziemy do takiego psychologa, a ten zaczyna nas zarzucać terapiami by pomóc nam odnaleźć się w płci fizycznej. A przy tym często oferuje wsparcie religijne, wspólne modlitwy itd. itp.

Operacje. Moim ulubionym absurdem jest to, że operacje mamy rzekomo refundowane. Ja tu już nie wspominam o innych głupotkach, oraz problemach związanych z papierologią tej części leczenia. Najzwyczajniej w świecie jest to jeszcze przed mną, a zwykłam pisać tylko i wyłącznie z własnych życiowych doświadczeń. Koszta nie są małe i wbrew przyjętej opinii refundowane nie są. Owszem są pewne sposoby by coś tam zrobić na refundacje, ale to kosztuje sporo nerwów i trzeba się nachodzić.  Tak samo leki które musimy przyjmować, hormony nie są refudnowane. Dopiero po przejściu procedury prawnej jako pełno prawna kobieta będę mogła sobie estrogen wybrać za niższą cenę. Tak więc obrońcy budżetu naszego kraju, możecie spać spokojnie bo za praktycznie wszystko musimy płacić sami i nic z rządowych pieniążków nie jest przeznaczane na "zboczeńców". Wasze 500+ jest bezpieczne.

Oczywiście absurdalnych sytuacji jest dużo więcej, transseksualni rodzice mają też dużo ciekawych problemów z którymi muszą się borykać. Jednak wyczerpanie wszystkiego jest praktycznie nie możliwe. Ile ludzi tyle absurdów. Prawo może być interpretowane na różne sposoby, lekarze mają swoje własne przekonania i różne zachowania. I musiała bym wysłuchać naprawdę wielu historii by móc choćby liznąć ten temat. Testy prawdziwego życia prowadzone przez niektórych lekarzy, testy które w Polskich realiach to istny kabaret. Biegli odmawiający udziału w sprawach sądowych na 2 godziny przed rozprawą... Tego jest mnóstwo i nie da się o wszystkim napisać w krótkim tekście, tak naprawdę to materiał na książkę.

wtorek, 21 maja 2019

Tragedie

W sieci nadal głośno o tragedii jaką było samobójstwo pewnej młodej transpłciowej działaczki i myślę, że nie muszę mówić głośno o co mi chodzi. Media internetowe grzmią, a wraz z nimi środowisko. Czy też społeczność lgbt.

Prawdę mówiąc nie chciałam o tym pisać, każdy człowiek który ma serce na odpowiednim miejscu nie potrzebuje tego. Jednak jako osoba, dla której symbol ; to coś więcej niż tylko znak interpunkcyjny... Nie mogę siedzieć cicho.

"Wspierajmy się jako społeczność", wszędzie to czytam i gotuje się we mnie od tych pustych słów. Czy zawsze musi najpierw dość do tragedii by rozpoczęła się dyskusja na jakiś nie wygodny temat? W tym wypadku o nietolerancji osób transpłciowych, ale jak spojrzymy wstecz i to nie w nie odległą przeszłość zobaczymy inne krzyki o pomoc które nie zostały wysłuchane z pozostałych tęczowych literek.

I też dopiero jak doszło do tych smutnych i przerażających wydarzeń zaczęły się dyskusje... I wszystko to skończyło jako narzędzia. Tylko nie narzędzia motywujące do edukacji i zmniejszenia ilości takich tragedii, tylko narzędzia polityczne. Zresztą cała tęcza to jedno wielkie narzędzie w rękach polityki. Straszak lub marchew dla tłumów by głosowali na tych czy tamtych. I nic... nic się nie zmienia.

Wspierajmy się... i tak będzie jeszcze przez jakiś czas, a potem wróci normalność w której wspieranie się zamieni się w te wszystkie złe zachowania które sami chcemy zmienić. Bo ta "społeczność" nie ma w zwyczaju się wspierać, taka jest niewygodna prawda o której się nie mówi. A niestety literka t ma się w tym wszystkim najgorzej i to też niewygodna prawda o której dopiero zaczęło się mówić głośno przez jakiś czas. Zamiast się wspierać sami siejemy na własnym polu chwasty i obojętnie patrzymy jak je zarastają.

Społeczność LGBT walczy o zmiany, tylko w dużej mierzę powinno zacząć tę walkę od środka. Zajrzeć w głąb siebie i zobaczyć zaropiałą ranę na własnym ciele. Bo jeśli mam być szczera, nikt nigdy nie zgnębił mnie tak jak inny członek tego "wspierającego się" środowiska. Bo po tragedii nagle wszyscy jesteśmy dla siebie cudowni i mówimy głośno jak to źle się stało i czemu się stało bo przecież nas miał/a. Tylko niestety koniec to zazwyczaj kropka, a nie średnik. A wtedy jest już za późno, więc obudźmy się w końcu z tego tęczowego snu i zajmijmy się szarą rzeczywistością.

czwartek, 16 maja 2019

Obnoszenie się

Osobiście nigdy nie spotkałam się z takim zarzutem, ale docierają do mnie takie słuchy że jako mniejszość obnosimy się ze sobą. W moim wypadku to pewnie obnoszę się podwójnie jako transpłciowa osoba i jeszcze ze swoją orientacją... Jednak prawda jest taka, że często jestem/śmy do tego zmuszeni przez okoliczności.

I nie mam tu na myśli okoliczności o których wspominałam nie jednokrotnie w poprzednich postach, czyli spławianiu natrętnych facetów poprzez coming out. Mówię o codziennych sytuacjach, które wymuszają na nas ten coming out, chociaż nie koniecznie tego chcemy. Temat jest mi o tyle na czasie, że niedawno musiałam przez to przechodzić.

Będąc nie tak dawno temu na badaniach wzroku i przy tym doborze soczewek oraz oprawek okularów musiałam wyjąć dowód osobisty i podać z niego dane. Nie funkcjonuje prawnie jeszcze jako kobieta i doprowadziło to do sytuacji w której najzwyczajniej w świecie musiałam powiedzieć o sobie, a pani która mnie obsługiwała stanęła na wysokości zadania i bez robienia wielkiego halo zadała mi dyskretnie kilka pytań tak by nikt nie zwrócił na to uwagi i bym czuła się komfortowo.

Zresztą ta sama sytuacja nastąpiła parę minut później, gdy w gabinecie lekarz spojrzał na moją kartę pacjenta i też po zadaniu jednego prostego pytania o to w jakiej formie ma się do mnie zwracać przeszedł do meritum sprawy. I nie ukrywam, że byłam mile zaskoczona poziomem przygotowania pracowników, ponieważ nie wszędzie jest tak miło i w miarę bezstresowo.

A sytuacje w jakich może zaistnieć potrzeba takiego wyjścia z szafy bywają naprawdę prozaiczne i o wiele częściej sprawiają przykrość niż satysfakcje. Chociaż większości pewnie ciężko sobie uświadomić fakt, że wbrew pozorom wiele sytuacji w których niby się ze sobą obnosimy nie są niczym innym niż wymuszeniem takiego zachowania przez sytuacje.

Owszem jak pojawiałam się w telewizji to można powiedzieć, że było to obnoszenie się ze sobą bo przecież po co edukować o takich sprawach jak orientacja seksualna, czy tożsamość płciowa. Jednak w codzienności nie mam ochoty mówić o swojej przeszłości i o wszystkich zabiegach jakie muszę przejść, ani tłumaczyć się że jestem bi i mam partnerkę a nie partnera. I właśnie to ma na celu takie "obnoszenie" się czy to w telewizji, czy paradach. Edukacja i próba zwrócenia uwagi na problemy ludzi którzy są stygmatyzowani jako zboczeńcy.

I skoro my obnosimy się to jak nazwać wszystkie ataki na mniejszość do której należę? Kontrdemonstracje o niby normalność, czy też coś bardziej przyziemnego czyli ataki agresji gdy sytuacja doprowadza do tego, że nawet nie chcąc musimy wyjść z tej przysłowiowej szafy. My się obnosimy chociaż nie chcemy, ale tak zwana norma obnosi się z chorą satysfakcją zgnębienia "zboczeńca". Bo na dobrą sprawę od konstruktywnej rozmowy dużo częściej spotykam agresję i to nie jest agresja z mojej strony jak i większości moich sióstr i braci w tęczy. Chociaż zdarzają się haniebne wyjątki o których wolę nie wspominać.

Zakończę ten długi jak na mnie post prostą myślą: żyj i daj żyć innym. Bo tak naprawdę właśnie o to w tym wszystkim nam chodzi. Chcemy móc żyć swoim życiem, mieć możliwość odwiedzić ukochaną osobę w szpitalu bez stresu, wyciągnąć dowód osobisty i nie bać się że zaraz omyje nas fala poniżenia. Też chcemy normalności, tylko najpierw trzeba się pogodzić z tym że to co normalne nie jest jednokolorowe i widać to na przestrzeni wieków w całej przyrodzie.

piątek, 26 kwietnia 2019

Zmiana płci

Uwielbiam ten termin używany w mediach na lewo i prawo. Już dawno temu przestałam się zastanawiać kto go wymyślił i czemu nie smaży się w piekle. Albo przemiana... przemienia to się poczwarka w motyla. A my korygujemy płeć i ten termin jest prawidłowy.

I doskonale rozumiem, że większości nie mieści się w głowie iż płeć to nie tylko to co się ma między nogami i istnieje coś takiego jak płeć mózgu. Niestety fakty jakie są takie są i nie jest to wymysł XXI wieku, transseksualizm towarzyszy ludziom i nie tylko ludziom od czasów powstania gatunku. I szczerze powiedziawszy lepiej to przyjąć do wiadomości niż walczyć z wiatrakami. Jeden taki co z nimi walczył został opisany w pewnej książce i nie skończył najlepiej.

Ale wracając do sprawy terminu "zmiany płci", zmienić to można skarpetki. Natomiast osoba transseksualna koryguje swoje ciało by pasowało do płci odczuwalnej. Jak ktoś mówi o zmianie płci od razu mam obrazy rodem z horroru gdzie mózg jest przekładany z jednego ciała do drugiego. A jako, że mam całkiem bujną wyobraźnię to nie jest to coś fajnego.

I o ile jestem w stanie zrozumieć niewiedzę szarego Kowalskiego, no bo w sumie co szarego Kowalskiego obchodzi transseksualizm... To dziennikarze powinni się wstydzić swojej niewiedzy i braku rzetelności w przygotowywanych przez siebie materiałach. Jest nawet gorzej bo termin zmiany płci jest używany przez same osoby transpłciowe i pokazuje jak bardzo niska jest wiedza w samym środowisku na ten temat.

Bo niestety prawda jest taka, że nie mamy co liczyć na wielkie zmiany w tej kwestii wprowadzone przez polityków, czy fundacje. Owszem szkolenia prowadzone przez różne fundacje wśród służb mundurowych, czy urzędników ułatwiają nam życie. Ale edukacja o problemie wśród szarego tłumu należy głównie do nas i to właśnie my w naszej codzienności i kontaktach z ludźmi budujemy ich wiedzę na temat transseksualizmu. Warto więc jednak poświęcić trochę czasu i dowiedzieć się czegoś więcej poza to, że od hormonów rosną piersi.

piątek, 12 kwietnia 2019

Jak to jest?

Nie raz i nie dwa zadawano mi pytanie: jak to jest urodzić się w nie swojej płci. I szczerze powiedziawszy jakbym nie odpowiedziała, to pytający i tak nie jest zadowolony. Rozbieżność między płcią fizyczną, a odczuwalną nie jest łatwa do opisania i nawet uciekając do wymyślnych metafor nie odda się w pełni problemu.

Zazwyczaj odpowiadam, że to trochę jak urodzić się w więzieniu i żeby z niego wyjść trzeba je przebudować. Ale oddaje to tak naprawdę tylko problemy związane z dysforią, a to jest kropla w czarze goryczy która musimy wypić. Bo przecież jest jeszcze mnóstwo innych płaszczyzn na których musimy się borykać z codziennością.

Zacznijmy od wyjścia z szafy i reakcji otoczenia, coming out może za sobą pociągnąć mnóstwo negatywnych skutków (oczywiście pozytywnych też). Jednak odrzucenie przez rodzinę, czy przyjaciół potrafi poważnie odcisnąć się na psychice. Zdarza się utrata posady, albo głupie żarciki w miejscu pracy. Dorosły przez długi czas może sobie z tym dawać radę, chociaż im dalej w las tym trudniej. Jednak młodzi są narażeni na szykany ze strony rówieśników, a młodzież potrafi być wyjątkowo okrutna i stąd już tylko jeden krok do tragedii.

Właściwie mogła bym tutaj odnieść się do mojego wpisu o małych - wielkich zwycięstwach, bo to co wydaje się dla cisnormatywnych proste, dla osób transpłciowych może przybrać formę zdobycia K2 w środku zimy. Osobiście najbardziej nie znoszę wizyt u lekarza, rozbierania się... Zresztą o rozbieraniu się też wspominałam przy kilku różnych okazjach.

Tak więc jeśli miała bym odpowiedzieć jak to jest w kilku prostych słowach, to zwyczajnie w świecie nie potrafię. To jest ciągłe zmaganie się z różnymi problemami, które dla większości ludzi nigdy nie będą zrozumiałe. Żeby zrozumieć transseksualizm trzeba być osobą transseksualną, bo żadne słowa nie oddadzą w pełni z czym się zmagamy. I wiele razy zdarzało mi się pocieszać znajomą transseksualną osobę, przy znajomych cispłciowych którym kompletnie nie mieściło się w głowie, że można robić wielkie halo z jakiejś błahej sprawy, która dla nich nie jest niczym niezwykłym.

wtorek, 2 kwietnia 2019

31 marca

Trochę spóźniłam się z tym wpisem, ale kilka ostatnich dni było dla mnie bardzo wyczerpujące i nie miałam siły by usiąść i napisać o tak ważnym dniu w kalendarzu osób transpłciowych. 31 marca to Dzień Widzialności Osób Transpłciowych, można powiedzieć że w pewnym sensie idealny dzień na coming out, ale nie o nim mam zamiar się rozpisywać.

Mimo wszystkich zmian jakie zachodzą w naszym kraju od wielu lat, to osoby transpłciowe cały czas najchętniej chowają się w przestrzeni publicznej. Natomiast te które wyszły przed szereg i zaczęły głośno mówić o sobie i swoich problemach... No cóż na każdy jeden pozytywny wizerunek trafi się chociaż jeden negatywny.

I nie chodzi mi tutaj o telewizje, bo w niej można znaleźć mnóstwo pozytywnych przykładów ludzi którzy po prostu chcą żyć. Pije przede wszystkim do internetu, gdzie publikować można wszystko i bardzo łatwo natrafić na przeróżne osoby. Które ani swoją wiedzą, ani sposobem bycia nie budują zbyt pozytywnego wizerunku dla całej społeczności.  Oczywiście podobno nie ważne jak mówią, ważne że mówią... jednak ta zasada nie sprawdza się we wszystkich sytuacjach.

Jakby nie patrzeć nie musimy pomagać ludziom którzy z radością patrzą na wszelkie potknięcia nie tylko środowiska transpłciowego, ale i całej tęczy. A z własnego doświadczenia wiem, że jedna historia może zmienić podejście wielu ludzi do naszej małej społeczności. Tak więc młodzi, wy którzy żyjecie w internecie i telewizja nie jest dla was podstawowym źródłem informacji... zakładajcie blogi! Kręćcie niesamowite vlogi i pokazujcie, że wcale nie różnimy się od cisnormy. Że żyjemy takim samym, a nawet często dużo trudniejszym życiem i wcale nie stanowimy jakiejś abominacji społecznej. Wasze historie mogą zmienić świat.

poniedziałek, 25 marca 2019

Strach

Strach to uczucie które nikomu nie jest obce, jakby nie patrzeć każdy się czegoś boi. I właśnie o tym chce dziś się nieco rozpisać. Życie osób transseksualnych jest pełne różnych leków, mniej lub bardziej irracjonalnych jednak zawsze bardzo utrudniających życie. Oczywiście wszystko będzie oparte na moich własnych przeżyciach, a ile ludzi tyle lęków.

Nie będę tu wchodziła zbyt głęboko w temat dysforii płciowej, która też jest pewnego rodzaju lękiem. Jednak wiele z tego o czym napisze jest w pewnym rodzaju składnikami mieszanki którą właśnie mogę nazwać dysforią. Pewnie są tu jakieś punkty wspólne dla wielu innych osób transseksualnych.

Do dziś napawa mnie panicznym lękiem, że ktoś zauważy iż nie pozbyłam się zarostu. Aktualnie jest z tym dużo lepiej, głównie dzięki zabiegom epilacji. Ale kiedyś... oj jeszcze parę lat temu nie wychodziłam z domu bez pełnego makijażu maskującego tą drobną niedoskonałość. Zresztą nawet dotykać się po twarzy pozwalam bardzo wąskiej grupie ludzi, co jest zasługą jednej negatywnej reakcji.

No właśnie reakcje.. Coming out nie jest łatwy i za każdym razem mimo licznych doświadczeń boję się negatywnych reakcji. Owszem zazwyczaj mnie śmieszą, bo szczerze mówiąc nie ma lepszego sposobu na spławienie jakiegoś nachalnego typa mówiąc mu, że jestem transseksualna (prawie zawsze się sprawdza). Jednak kiedy na kimś mi zależy i chcę wpuścić tą osobę głębiej w swój świat panicznie boje się odtrącenia. No dobra przesadziłam z tą paniką.

Bo panicznym lękiem napawa mnie wchodzenie w związek. Mimo wszystko jak wiele osób transseksualnych cierpię na przypadłość łatwego angażowania się. Niestety. To właściwie kumulacja wszystkiego co napawa mnie lękami związanymi z moją płcią. Intymności nawet nie można nazwać problemem, to jedna wielka batalia przeciwko strachowi. A już nie wspominam o drobiazgach... wiele osób chcących wejść w związek z osobą transseksualną, a zwłaszcza taką w trakcie leczenia nie wie na co się porywa. A jest i druga strona medalu, czyli osoby które po prostu szukają przygodnego seksu i mają już wiedzę o tym jak łatwo zdobyć nasze zaangażowanie.

Okazywanie dowodu osobistego, korzystanie z publicznej toalety... Lęków jakie nam towarzyszą jest bez liku. A jednym z największych jakie znam, to czy przez sąd przejdziemy pozytywnie i zakończymy koszmar sądownego uzgodnienia płci. Na dobrą sprawę to nawet nie wierzchołek góry lodowej, ale starałam się przedstawić za przykład tylko swoje bolączki. Na szczęście dzięki wsparciu bliskich można sobie z tym radzić.

czwartek, 7 marca 2019

Dzień Kobiet

8 marca to jeden z tych dni w roku który budzi we mnie skrajne uczucia... Z jednej strony wychodzę z założenia, że to nie powinien być dzień a cały rok - trochę jak z Walentynkami, ale te jak wiecie lubię mimo całej swojej komercyjnej otoczki. Zresztą ta sama otoczka dotyczy też Dnia Kobiet. Z drugiej strony jednak...

Z drugiej strony przez lata marzyłam by móc świętować z kobietami całego świata. I w sumie co się dziwić? Przez większość życia byłam dostawcą tych stereotypowych tulipanów, a nie odbiorczynią. Oczywiście mój pierwszy Dzień Kobiet był dla mnie wyjątkowy i spędziłam go z bliskimi mi kobietami w tamtym okresie czasu.

Ale czas płynie świat się zmienił, ja nieco wydoroślałam (nieco) i moje spojrzenie na ten dzień również się zmieniło. Na gorsze, czy lepsze? To już pewnie zależy od oceniających, fakt faktem zmiany te nastąpiły głównie dzięki innym kobietom i różnym rozmowom które z nimi prowadziłam. Bo szczerze powiedziawszy zadziwia mnie jak wiele z nas i mówię tu o wszystkich kobietach. Tak tych cis jaki transpłciowych  A więc zadziwia mnie jak wiele z nas kipi negatywnymi uczuciami do innych kobiet.

Zwłaszcza, że wcale nie mamy łatwo w świecie którym rządzi patriarchat. Oczywiście ten model powoli się się zmienia, ale nie trzeba być omnibusem by wiedzieć jak wielu osobom te zmiany się nie podobają. A więc czemu jeszcze do tego same sobie nawzajem z radosnym błyskiem oka podrzucamy kłody pod nogi? Jakiś czas temu widziałam na pewnym portalu społecznościowym świetny mem którego tekst bardzo mi się spodobał: Bądź królową, która poprawia drugiej królowej koronę bez powiadamiania całego świata, że spadła jej z głowy.

I właśnie w tym kierunku zmierzam, Dzień Kobiet powinien być dniem naszej kobiecej jedności. Dniem w którym jednoczymy się i pokazujemy, że wbrew pewnym opinią obraz kobiety jako tej słabej płci jest nieaktualny. A najlepiej żeby przenosić tą solidarność z tego jednego dnia... na cały rok właśnie. Więc zamiast wbijać szpile koleżance, to idź z nią na drinka by świętować jej awans w świecie w którym mężczyzną jest łatwiej. Bądźmy dla siebie dobre i to nie tylko ten jeden dzień w roku  i życzę tego tak sobie jak i wam z okazji nadchodzącego naszego dnia.

poniedziałek, 25 lutego 2019

Nie ma takich ludzi...

Długi czas zastanawiałam się, czy pisać na ten temat. Ale już od dawna mój blog robi się coraz bardziej osobisty i na dobrą sprawę nie ma co się dziwić. W końcu o wszystkim piszę z własnego doświadczenia. A temat który chcę dziś poruszyć, jest dość trudny nie tylko dla osoby transseksualnej, ale i sporo cispłciowych ludzi może mieć z tym problem.

Jakiś czas temu zerwałam kontakt z osobą, która zaczęła się wobec mnie zachowywać toksycznie. Oczywiście wywołało to jej wielkie oburzenie, bo jak śmiałam coś takiego zrobić i oczywiście rozpoczął się maraton podchodów przez moją bliską przyjaciółkę. Maraton ma się rozumieć nie skuteczny.

Według tej osoby nie powinnam zrywać kontaktu ponieważ jest mało osób tolerujących transseksualizm. Myśl tak odkrywcza jak i błędna... bo na dobrą sprawę mimo dość dużego negatywnego przekazu w mediach to w codzienności okazuje się, że wcale nie jest tak źle. Oczywiście zdarzają się różne złe, a i nawet bardzo złe przygody jednak należy pamiętać: ŻE W ŻADNYM KRAJU NA ŚWIECIE NIE JEST IDEALNIE POD TYM WZGLĘDEM... no ewentualnie może być gorzej niż w Polsce, lub nieco lepiej.

Tak więc nie widzę powodu do akceptowania toksycznych zachowań w swoim otoczeniu tylko dlatego, że ktoś akceptuje Cię z całym życiowym bagażem. SIC! Właśnie porównałam transseksualizm do bycia np. samotną matką. Problem jak każdy inny i trzeba sobie z nim poradzić, a wbrew pozorom nie wszyscy rozumieją jak można być samotną matką, albo skreślają taką kobietę z powodu problemów z jakimi musi się borykać w swojej codzienności.

Akceptuje Cię więc musisz mnie lubić... To nawet nie jest szantaż tylko już terroryzm i nie ma co pozwalać traktować się źle tylko i wyłącznie dlatego, że ktoś się nie wstydzi wyjść na spacer z nami. Na świecie są miliardy powodów by kogoś nie akceptować, bo jakby nie patrzeć ludzie to jedyne prawdziwe potwory dla siebie nawzajem. I jeśli ktoś nas traktuje źle, to po co mamy się z tą osobą zadawać? Ulica, dzielnica, miasto, kraj, świat jest pełen innych ludzi którzy będą mieli do nas inne podejście. Pozytywne i nie narzucające nam jak mamy się zachowywać.

Bo mówiąc szczerze, gdyby ten mój znajomy nie powiedział tego co powiedział o akceptacji.. to po kilku dniach babskiego focha pewnie bym wróciła z nim do normalności. Jednak nie mam zamiaru trzymać w swoim otoczeniu kogoś kto myśli, że może być wobec mnie dupkiem bo akceptuje moje problemy. I nie ważne jaki to problem, nie musimy akceptować negatywnych zachowań wobec nas tylko dlatego, że jesteśmy przez daną osobę akceptowani.

wtorek, 12 lutego 2019

Amerykańscy naukowcy odkryli...

Jak już wielokrotnie wspominałam depresja to poważny problem wśród osób transseksualnych. Od niedawna krąży po internecie artykuł na temat pozytywnego wpływu wykorzystywania wobec osoby transseksualnej właściwych zaimków, oraz imienia jakie ta osoba sobie wybrała. I jak tytuł sugeruje artykuł jest oparty na badaniach amerykańskich naukowców.

Żarty o amerykańskich naukowcach są równie częste co ogłaszane przez nich wyniki badań i w sumie wiele osób z mojego otoczenia chociaż kilka razy w roku rzuca jakiś żart w temacie. Jednak wyjątkowo się z nimi zgadzam. Chociaż problemy z tożsamością płciową nie są jedynym powodem mojego kiepskiego stanu psychicznego przez lata, to jednak stanowiły fundament tego stanu rzeczy.

Nie wiem czy dało by się tego uniknąć, jakby nie patrzeć wychowywałam się w czasach kiedy mówienie o transseksualizmie, czy chociażby homoseksualizmie nie było czymś popularnym. Do tego pochodzę z małej wsi, gdzie dość często spotykałam się z negatywnym ocenianiem osób nie mieszczących się w tzw. przyjętych normach.Tak więc gdy już dowiedziałam jaki jest mój problem i czym się go je, starałam się z całych sił go zamaskować i żyć wedle tych przyjętych norm. Wyrządziło mi to więcej szkody niż pożytku, ale takie życie. Nikt przecież nie obiecywał, że będzie miło i zawsze łatwo.


Na szczęście czasy się zmieniły i o ile nie mogę zmienić że w gabinetach lekarskich, gdzie lekarze faktycznie nagminnie używają wobec swoich pacjentów których prowadzą przez korektę płci form które sprawiają im ból, to mogę zachęcić was drodzy czytelnicy do pytania o to. Dziś coraz więcej młodych ludzi wychodzi z szafy i ujawnia się w życiu. Warto więc zapytać o to jakiego imienia wobec tej osoby używać i jakich zaimków. Pierwsze wrażenia mogą być dziwne dla was, doskonale wiem po swoich bliskich jak trudno było im się przestawić na formę żeńską. Ale to jest jeden z tych drobiazgów, który może zrobić różnicę i młodemu człowiekowi pomóc w łagodniejszym przejściu tego koszmaru.

piątek, 8 lutego 2019

Walentynki

Powoli zbliża się jeden z tych dni w roku, który wzbudza wiele skrajnych emocji. Walentynki - Dzień Zakochanych. Przez jednych celebrowany, przez innych znienawidzony, a jeszcze przez innych uważany za dzień jak co dzień.

Dzień św. Walentego, który jest przecież patronem ciężko chorych - zwłaszcza umysłowo chorych to jakby nie patrzeć idealny wybór na Dzień Zakochanych. Przecież zakochanie to na dobrą sprawę jest szaleństwo w czystej postaci. Osobiście bardzo lubię to święto i cały popkulturowy kicz który ze sobą niesie.

Nawet jak jestem akurat singielką nie widzę w tym dniu niczego złego. Zwłaszcza od czasu, gdy pokochałam sama siebie. Bo czemu nie celebrować w samotności tego, że kochamy siebie? Przecież właśnie to uczucie miłości do siebie, które wypełnia nas pewnością siebie pomoże zbudować w przyszłości coś trwałego, gdy natrafimy na tą jedną jedyną osobę.

Poza tym jak się nie cieszyć na widok tych wszystkich par, które w tym dniu wylewają się na ulice miast niczym woda z przerwanej tamy. Wszędzie wiszące serca, oraz róż atakujący z wszystkich wystaw dookoła. Mimo, że oczywiste jest, że to biznes... środek by zarobić na ogarniętych swoim szaleństwem parach, to ma to swój urok. Zresztą jak wszystkie święta w dzisiejszych czasach Walentynki to świetny okres by nieco zarobić.

Przecież tylko wrócimy z cmentarzy zapominając o promocjach na znicze i wieńce którymi nas atakowano przed Dniem Wszystkich Świętych, a już zaczyna się kanonada promocyjna z okazji Bożego Narodzenia. I irytuje to według mnie dużo bardziej niż w Walentynki, których szaleństwo trwa zaledwie kilka dni, a nie miesiąc czy dwa.

Celebrowanie Walentynek to nic złego, nie celebrowanie również. Ale miło jest popłynąć na fali tego szaleństwa nawet, gdy obok nas nie ma bratniej duszy. Warto wyjść na spacer i cieszyć się z tych wszystkich pozytywnych uczuć które wylewają się z wszystkich stron. Zwłaszcza, gdy coraz trudniej o nie w codzienności.

czwartek, 31 stycznia 2019

Hormony na lewo

Ostatni post był o tym jak ciężko według mnie jest przejść korektę w Polsce, a dziś z zupełnie innej beczki bo poruszę problem który jest według mnie jedną z największych głupot jakie transseksualna osoba może sobie zrobić.

Branie hormonów bez wiedzy i wsparcia lekarskiego. I tak nie żartuje sobie, wiem że mojego bloga czyta wiele osób nie mających zielonego pojęcia o transseksualiźmie, więc musicie mi uwierzyć na słowo. Są osoby które z jakiś dla mnie niezbyt zrozumiałych powodów mieszają sobie w gospodarce hormonalnej załatwiając sobie recepty "na lewo".

Ja rozumiem, że niektórzy lekarze liczą sobie dużo i to może nie zachęcić. Jednak są też specjaliści którzy przyjmą na NFZ, wystarczy tylko poszukać. Oczywiście gorzej jak się nie ma ubezpieczenia, wtedy przysłowiowa dupa zbita. Jednak branie hormonów bez fachowej wiedzy, to trochę jakby proszenie o pobicie...

I sama doskonale sobie zdaje sprawę jak źle dobrane dawki hormonów pustoszą organizm. Jak wspominałam mój pierwszy lekarz mimo, że rozchwytywany w środowisku transpłciowym jest albo leniwy, albo zwyczajnie ma gdzieś przysięgę lekarską. Tak czy siak dawki jakie mi przepisał bez obejrzenia jakichkolwiek badań i których trzymałam się prawie przez rok zanim zmieniłam lekarza prowadzącego doprowadziły mnie do stanu, który mogła bym nazwać "niedźwiedź który zapadł w sen zimowy".

Owszem zmiana dawek pomogła i to nie tylko z ciągłą sennością, ale i korektą która ruszyła z miejsca i faktycznie zaczęły we mnie zachodzić ładne zmiany. Jednak sporo czasu zajął mi powrót do normalnej formy, zresztą do dziś nie odzyskałam w pełni dobrej formy i od pewnej godziny robię się senna.

A innych negatywnych skutków brania źle dobranych  dawek leków hormonalnych nie znam. Mogę tylko podzielić się swoimi własnymi doświadczeniami, a te chociaż nie wydają się straszne wcale nie są miłymi doświadczeniami. Życie w zgodzie ze swoimi odczuciami jest ważne, ale nie warto okupować tego zdrowiem. Branie hormonów bez wiedzy lekarskiej uznaje więc za jedną z największych krzywd jakie można sobie wyrządzić, a i to idąc do lekarza lepiej wiedzieć czy aby nie jest leniwy i nie popełni tego błędu co mój pierwszy lekarz.

poniedziałek, 28 stycznia 2019

Czy jest trudno?

Ostatnio często spotykam się z pytaniem o trudności jakie spotykają osoby korygujące płeć w Polsce. Ewentualnie ze stwierdzeniem "w Polsce to nie jest łatwe", co oczywiście jest prawdą. Chociaż kiedy pogrzebie się w internecie okaże się, że wcale nie jest u nas tak trudno jak w wielu innych krajach. Zresztą są kraje w których korekta płci nie wzbudza już takich kontrowersji, a i tak można tam spotkać sporo osób które powiedzą, że jest trudno.

W Polsce najtrudniejszym etapem w moim prywatnym odczuciu, jest prawne uzgodnienie płci. Cały czas wymaga się pozwania swoich rodziców... Ciężko zliczyć ilość dramatów do których to doprowadziło i nie mam tutaj na myśli rodzinnych sprzeczek. To temat rzeka i historii jest tyle ile transseksualnych osób, wystarczy odrobina cierpliwości i w internecie można przeczytać mnóstwo bardzo przykrych historii.

Jeśli chodzi o samą operacyjną korektę narządów płciowych, często spotykam się ze zdziwieniem że są one w Polsce przeprowadzane. Właściwie często spotykam się z zaskoczeniem, że w ogóle w Europie są one przeprowadzane tak jakby Tajlandia miała jakąś wyłączność na przeprowadzanie tego typu zabiegów. I właściwie największym problemem związanym z samą operacją są koszta. Korekta płci nie jest refundowana w Polsce, wbrew opinii wielu ludzi. A sam zabieg do tanich nie należy, gdzie tu problem? No cóż z zatrudnieniem osób cispłciowych nie jest wesoło, a co dopiero osób transpłciowych, gdzie często gęsto pracodawce zniechęcają prywatne przekonania.

Bo samo rozpoczęcie leczenia strasznie skomplikowane nie jest, oczywiście wiąże się ono z wydatkami i to nie banalnymi. Część wymaganych badań można wykonać "na NFZ", ale nie te najdroższe. Tak samo leki hormonalne z nieba nie spadną, a wybranie recepty kosztuje nie mało. A takim największym problemem osoby rozpoczynającej leczenie jest nie przemyślenie decyzji. Sama nim rozpoczęłam kuracje hormonalną i podjęłam decyzję o przejściu operacji przeczytałam sporo różnych publikacji, oraz wiele wypowiedzi innych transseksulnych kobiet w trakcie i po korekcie.

Hormony wpływają nie tylko na wygląd fizyczny, zmiany dotykają również psychiki. Gdy rozpoczęłam leczenie i w krótkim czasie drastycznie spadł mi poziom testosteronu, to przez długi czas cierpiałam na głęboką depresję. Nie mogę też nie wspomnieć, że przez leniwego i nie dbającego o pacjentów lekarza miałam źle dobrane dawki hormonów. Po kilku miesiącach doprowadziło to do skrajnego wyczerpania organizmu i przesypiałam większość dnia. Dopiero zmiana lekarza prowadzącego i ustawienie na nowo dawek leków przywróciło mnie do życia.

Tak więc przed podjęciem decyzji o korekcie dobrze mieć to wszystko dokładnie przemyślane i zapoznać się z innymi historiami. Osobiście poznałam ludzi którzy podjęli błędną decyzję i którzy popadli potem w czarną rozpacz. Bo o ile można znów zacząć przyjmować testosteron i cofnąć zmiany farmakologiczne, to już bezpłodności nie da się uniknąć. A i zmian dokonanych operacyjnie już się nie cofnie.

A więc to czy w Polsce jest trudno przejść korektę płci, to bardzo indywidualna sprawa. Wiele zależy od wytrzymałości psychicznej i wsparcia bliskich. Moje osobiste doświadczenia wskazują na to że nie jest łatwo, ale też i nie jest jakoś tragicznie. Moja stara znajoma przeszła natomiast cała procedurę bez większego stresu, a ktoś jeszcze inny może powiedzieć że to był największy koszmar w życiu.

poniedziałek, 14 stycznia 2019

Ty naprawdę?

Naprawdę jesteś trans? Jest to pytanie z którym spotykam się dość często i jest zadawane przez ludzi którzy spotykają mnie pierwszy raz. Czasami po tym pytaniu pada drugie "Ale czemu chcesz być mężczyzną?", jednak to już pada bardzo rzadko i jeśli już do tego dojdzie to bawi mnie to niezmiernie.

Właściwie to ciężko mi uwierzyć, że ludziom tak ciężko uwierzyć w moją transpłciowość. Zazwyczaj traktują moją szczerość jako żart, lub sprowadzają do próby spławienia przy podrywie. I nie bardzo jestem pewna czym jest to spowodowane. Mam oczywiście jakieś swoje domysły i nimi właśnie chce się podzielić z wami.

W naszym pięknym kraju transpłciowość kojarzy się głównie z transwestytyzmem, oraz filmami porno z shemale. Tak więc wizerunek osoby transpłciowej po pełnej korekcie płci mimo wielu kroków na przód w ostatnich latach nadal jest gdzieś tam daleko w kosmosie. Dla przeciętnego Kowalskiego w większości przypadków skojarzenie jest dość oczywiste. Trans = przebieraniec = kobieta z penisem.

I nie. Nie zamierzam tutaj piętnować w jakikolwiek sposób zjawiska transwestytyzmu, czy też pracy w sexbiznesie. Jak wiele razy wspominałam, to różnice sprawiają, że świat jest piękny i piętnując to nie mogła bym spojrzeć sama na siebie. Rozchodzi mi się tylko i wyłącznie o braki w edukacji, parasol transpłciowości jest bardzo rozpięty, a tak po prawdzie nie ma wiedzy nawet o tych kilku podstawowych odmianach tego problemu.

I właśnie te braki w edukacji sprawiają, że nawet ludzie powszechnie brani za światowych i inteligentnych potrafią się pogubić w relacjach z nami. Oczywiście w wypadku ludzi których pociągają osoby transpłciowe wiedza jest dużo głębsza, ale wynika to głównie z racji przebywania przez długi czas w naszym środowisku. Bo ktoś kto dopiero wkroczył w ten świat zazwyczaj wie tyle, że istnieją takie osoby.

A pytania typu "naprawdę jesteś trans?" są bardzo irytujące. Owszem czasem nas śmieszą, ba nie raz ani nie dwa żartowałam z tego ze znajomymi. Jednak na dłuższą metę to irytuje, zresztą takich irytujących zachowań jest dużo więcej i może powinnam kiedyś powiedzieć o nich nieco więcej. I o ile w życiu codziennym to nie sprawia problemu, bo w sumie większość ludzi których się mija na ulicy nie interesuje życie innych mijanych przechodniów. To bywają sytuacje w urzędach, czy też przy spotkaniach z przedstawicielami służb publicznych, gdzie ta edukacja o nas i naszym problemie mogła by bardzo ułatwić życie. Nie tylko nam, ale i tym wszystkim ludziom którzy często mają ochotę zacząć zadawać różne i to nie koniecznie potrzebne i grzeczne pytania.


sobota, 12 stycznia 2019

Zawór bezpieczeństwa

Stres, ciągły bieg, szum informacyjny atakujący z każdej strony, depresja. We współczesnym świecie bardzo łatwo się zgubić i zapomnieć jak cenne jest życie. I właśnie dlatego tak ważne jest posiadanie jakiegoś zaworu bezpieczeństwa. Czegoś co pozwoli wyładować całą negatywną energię z naszego wnętrza.

I tak moje metody rozładowywania stanów lękowych, stresu i całej reszty z szerokiej gamy problemów mogą wielu osobom wydawać się dziecinne, jednak najważniejsze jest to że działają. Myślę, że kilka z nich jest nawet uniwersalna i może pomagać większej ilości ludzi niż mi się wydaje.

Najlepszym i najbardziej skutecznym sposobem jest w moim wypadku przytulenie. Stres, strach, smutek wszystko powoli znika jak za dotknięciem magicznej różdżki. W wypadku braku bliskiej osoby  mam całą kolekcję pluszaków, które chociaż nie są tak skuteczne jak ciepło drugiego człowieka również pomagają. Świetnie sprawują się też zwierzęta, nie dość że można się do nich przytulić to również zawsze wysłuchają i nie trzeba się obawiać ich krytyki.

Już w wieku nastoletnim wiele negatywnych emocji przelewałam na papier w formie wierszy i o ile dziś nie piszę już tak dużo jak kiedyś, a właściwie rzecz biorąc to już prawie od roku nie napisałam żadnego wiersza to doskonale zdaje sobie sprawę że jest to jedna z bardziej skutecznych opcji wyrzucania z siebie tego co złe.

Gry to moja metoda na agresję, mogę ja wyładować przy ekranie lub spotykając się na sesji rpg ze znajomymi w wyimaginowanym świecie. Pomaga również wysiłek fizyczny, chociaż od pewnego czasu rozleniwiłam się i nie ćwiczę już tak jak kiedyś. Ale nawet długi spacer potrafi rozładować ten ogromny ładunek złości który od czasu do czasu we mnie się pojawia.

Nie da się jednak ukryć, że najlepsza jest rozmowa. No ewentualnie rozmowa i przytulenie się do bliskiej zaufanej osoby. Otworzenie się i wywalenie z siebie całego bagna zalegającego nam w sercu jest oczyszczające jak prysznic po długim dniu na siłowni. Z drugiej strony jest to też bardzo trudne, znalezienie kogoś przed kim można się otworzyć tak na sto procent wydaje się wręcz niemożliwe i trzeba bardzo ostrożnie dobrać sobie taką osobę. Jednak jeśli już się uda... to jak urlop od życia.

czwartek, 3 stycznia 2019

Pierwszy raz

Ten tytuł to niezły clickbait, ale nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Zwłaszcza, że mam zamiar rozpisać się o kilku pierwszych razach. O momentach które dla mnie w pewien sposób były wyjątkowe. Tak więc zacznijmy tę podróż w przeszłość.

Takim "pierwszym" pierwszym razem do jakiego chcę wrócić myślami to moje pierwsze wyjście z domu em femme. Było to zimą 2013 roku i doszło do tego pod namową mojej przyjaciółki. Poza mrozem przez który się okrutnie przeziębiłam mimo płaszcza który pożyczyła mi przyjaciółka nie da się zapomnieć emocji towarzyszących temu przeżyciu. Z pewnością był strach, gdy mijali nas przechodnie i niesamowite poczucie szczęścia. Szczęścia, że w końcu się odważyłam na ten krok do przodu.

Nawet głupi zakup pierwszej sukienki zapadł mi głęboko w głowę. Chodzenie między wieszakami i zastanawianie się która się będzie najlepiej nadawała do występu w telewizji. Czułam się trochę jak dziecko które dostało pieniądze na wydanie w sklepie ze słodyczami. Zresztą jak już wspomniałam wiąże się z tym mój pierwszy występ w telewizji, który okazał się straszniejszy w mojej głowie niż w rzeczywistości. Poznałam też wtedy kobietę która podziwiam do dziś, a która przyjechała tam specjalnie po to by mnie wesprzeć.  Niesamowite uczucie które ciężko opisać i nawet nie będę próbować.

Pierwszy raz kiedy obca osoba użyła wobec mnie żeńskiej formy osobowej... nie ma sensu nawet zagłębianie się w to. Wystarczy, że wspomnę o tym jak przyjaciółka mnie prosiła bym przestała się tym podniecać. To było dla mnie przełomowe przeżycie, że w końcu ktoś obcy nie wiedzący o moim leczeniu sam z siebie użył w stosunku do mnie "proszę pani". Dziś to codzienność i nawet sama wracam do tego wspomnienia z pewnym rozbawieniem.

A takim magicznym pierwszym razem był pierwszy bukiet który dostałam od mężczyzny. Płatki z tych tulipanów mam zasuszone i zawsze na wierzchu w bezpiecznym miejscu które często jest w zasięgu mojego wzroku. To chyba wystarczająco pokazuje jak bardzo to było dla mnie ważne przeżycie. Zresztą wtedy też wpadłam na pomysł by upamiętniać takie rzeczy na zdjęciach, by móc do nich wracać. Ot sentymentalna jestem, ale to nie jest zła cecha.

I takich pierwszych razów mogła bym wymienić mnóstwo, w pewien sposób zaakceptowanie i ruszenie w stronę swojej kobiecej natury jest jak nowe narodziny. Mnóstwo rzeczy które nie wydają się niczym niezwykłym zyskują nowych barw i potrafią zapaść w pamieć na zawsze.